niedziela, 21 maja 2017

Rozdział 4

Kolejny rozdział przed wami. Jestem ciekawa waszych wrażeń :)
Zadziwiające dla mnie jest to, że to już 4 rozdział, nawet nie wiem kiedy ten czas zleciał. Aktualnie piszę rozdział 13. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu uda mi się go dokończyć i napisać 14 (ha, teraz mam dodatkową motywację, skoro to tutaj napisałam :)). Przyjęłam plan – jeden rozdział tygodniowo. Nie zawsze mam możliwość skończyć je w danym tygodniu – tak jak teraz, wtedy trzeba dołożyć wszelkich starań by to nadgonić :D
Miłego czytania!

Rozdział 4

         Ranek przywitał Samaela tępym bólem głowy. Na szczęście świat przestał wirować mu przed oczami i nie miał problemów z utrzymaniem się w pionie.
         Zanim zszedł do kuchni zerknął do pokoju sióstr, nie widząc ich tam, udał się do kuchni, gdzie starały się raczkować wydając przy tym głośne dźwięki.
         – Hej, co robisz? – zapytał, mimo iż doskonale widział gotującą się zupę. Zmarszczył brwi, zastanawiał się czy nie wynieść sióstr z kuchni, by nic im się nie stało.
         – Czym je do tej pory karmiliście? Robiliście im zupki, prawda?
         – Eee, no wiesz… – Zawstydził się tym, że z ojcem się tym nie zajęli i dopiero przyjaciółka uświadomiła mu, że to już ten etap gdzie powinien zacząć to robić.
         – Ubierz się w coś, co można szybko wyprać. Podejrzewam, że będziemy cali w tym jedzeniu. – Cassandra roześmiała się z jego miny. – A ty potem pięknie to posprzątasz.
         – Brzmi przerażająco. – Jego stwierdzenie odnosiło się do wszystkiego, co wydarzyło się w przeciągu kilku ostatnich tygodni. Jednak o tym Cassandra jeszcze nie wiedziała.
         – Opowiesz mi, co się stało wczoraj, że wróciłeś pijany do domu?
         – Muszę cię za to przeprosić… Nie powinienem był zostawiać małych tobie pod opieką. – Widząc zbolałą minę przyjaciółki musiał się i z tego wytłumaczyć. – To znaczy… Kurwa, nawet wysłowić się nie umiem. Mózg mi staje w poprzek. Powinienem był przyjechać do domu i się nimi zająć, mogłaś mieć swoje plany.
         – I miałam, Sam.
         – Musiałaś je przeze mnie odwołać, a ja zachowałem się jak dupek, nie uprzedzając, że zniknę na tyle godzin. – Wziął jedną z sióstr na ręce i pobujał ją chwilę w ramionach, tłumacząc się dalej.
         – Masz rację. – Cassandra wiedziała, że coś się stało. Dała mu jednak tyle przestrzeni, ile tylko mogła, by sam jej o tym opowiedział.
         – Dziękuję. – Powiedział ironicznie, ale uśmiechnął się do niej, niepokoiła ją jego twarz. Wydarzyło się coś, co w ciągu zaledwie jednego dnia, znowu dodało mu kilka lat. – Chciałem sprzedać wszystko co mam, by chociaż częściowo pokryć długi. Chciałem sprzedać dom, cokolwiek. Ale ten człowiek… Miał już swój plan na nasze spotkanie. – Pochylił się i położył siostrę na podłodze tak, by ta mogła raczkować.
         – Jaki plan? O czym ty mówisz? – Widząc jak twarz przyjaciela zmienia się, podeszła do niego i przytuliła go. Czuła podskórnie, że wydarzyło się coś niedobrego, chciała wiedzieć co takiego miało miejsce.
         – On… Gabriel Barnes zaproponował mi małżeństwo, w zamian za wycofanie się z długu. Cass, ja – w tym momencie głos mu się załamał i wtulił twarz w jej ramię. Słyszała jak głośno oddychał. Zaczęła głaskać go po głowie i plecach starając się go uspokoić – nie stać mnie na to by go spłacić, nie mam pojęcia co mam robić. – W tym momencie ścisnął ją mocniej.
         – Ale jak to? Małżeństwo, że jak? O co temu psycholowi chodzi? – Nie dowierzała w to, co usłyszała. Nie mogła tego zrozumieć. Coś się za tym wszystkim kryło, tylko nie wiedzieli jeszcze co.
         – Jeżeli się zgodzę, będę jego mężem przez pięć lat. W tym czasie nawet jeżeli się w kimś zakocham, nie będę mógł z nim być, spotykać się czy cokolwiek innego. Jeśli to zrobię będę musiał spłacić trzy czwarte długu. Mam z nim… – przełknął ślinę – regularnie sypiać, przed innymi odgrywać kochającą się parę. Mamy żyć jak zwykłe małżeństwo… Ale z całym kontraktem i brakiem uczuć w tle.
         – Sam, o czym ty do mnie mówisz? Ja tego po prostu nie rozumiem. – Powinna być dla niego wsparciem, ale w tym momencie komórki w jej mózgu były przeciążone informacjami. Była w szoku na wieść o propozycji, jaką dostał jej przyjaciel.
         – O tym, że mam się sprzedać, a moją cenę podpisał mój ojciec. Bo inaczej nie można tego określić. – W tym też momencie chłopak cofnął się z jej ramion, siadł na najbliższym krześle, skulił się na nim i rozpłakał się zakrywając dłońmi twarz. – Nie wiem co mam robić Cass, to mnie przerosło. Ja po prostu…
         – Szyyy spokojnie, popłacz jeśli tego potrzebujesz, ja tu jestem. – Cofnęła się tylko po to, by wyłączyć zupę, żeby się nie przypaliła i przytuliła do swojego brzucha głowę przyjaciela. Głaskała delikatnie jego włosy, słuchała tego jak płakał i w myślach wyklinała wszystko na czym świat stoi.
         Nagle, gdzieś dalej rozległ się płacz. Sam zerwał się na równe nogi i pobiegł do salonu kierując się płaczem dziecka. Rozróżniał już płacz sióstr. Podejrzewał, że to Mary zrobiła sobie krzywdę. Wpadając do salonu rzeczywiście zobaczył ją płaczącą przy nodze od stołu. Jej czoło było mocno zaczerwienione, w jednym miejscu pojawiła się kropla krwi. Chociaż tyle, że nie zrobiła sobie większej krzywdy.
         Na płacz siostry zareagowała również Liz, zaczynając tak jak i ona płakać. Spojrzał bezradnie na Cassandrę.
         Złapała się na tym, że boi się spojrzeć w twarz przyjaciela, wiedząc co na niej ujrzy. Czytała z niego jak z książki: płacz sióstr, krzywda Mary, śmierć matki i ojca, dług i propozycja ślubu były dla niego zbyt dużym obciążeniem. Sama zastanawiała się, jak do tej pory dawał sobie z tym wszystkim radę. Codziennie dochodziły coraz to nowsze zdarzenia nie napawające optymizmem, a mimo to Samael radził sobie jak mógł.
         Wzięła Liz na ręce próbując ją uspokoić i patrzyła jak Sam robi to samo z drugą siostrą. Musiała go zapytać.
         – Co zamierzasz zrobić? – Jednak bała się usłyszeć odpowiedź na zadane pytanie.
         – Nie mam wyjścia. Muszę się zgodzić. Nie stać mnie na nic innego. – Ta odpowiedź złamała jej serce.
***
         Gabriel siedział w swoim gabinecie nad filiżanką kawy i zastanawiał się nad swoim zachowaniem dzień wcześniej. Zaproponował prawie nieznanemu mu mężczyźnie małżeństwo. Odbiło mu wtedy, miał jakieś zamroczenie umysłu, albo cokolwiek innego. Wiedział jednak, że to co mu zaproponował było słuszne.
         Kontrakt pomoże uregulować ich stosunki, zobowiązania i spłaty. Będzie miał chłopaka w większych ryzach, w ten sposób nie pozwoli na rzeczy, które zawsze mu się nie podobały. To była sytuacja idealna. Miał tylko cichą nadzieję, że Samael się zgodzi.
         – Samael – powiedział na głos, smakując jak jego imię brzmi na języku. Dobrze wiedział co oznacza jego imię, ich połączenie będzie dość intrygującym zbiegiem okoliczności.
         Mężczyzna nie miał zbyt dużego wyboru - mógł stracić wszystko, a i tak nadal spłacałby dług. Mógł też być jego, co wiązałoby się z dużo mniejszymi kosztami. Przynajmniej tak mu się wydawało. Doskonale wiedział co dla mężczyzny będzie kwestią dyskusyjną.
         Miał swój dom i kilka wolnych pokoi, które z czasem mógł zająć mężczyzna z siostrami. Mógł zapewnić im dostatnie życie w zamian za kilka miłych chwil spędzonych razem. Chciał aby chłopak dalej prowadził swoją firmę. Ale na te wszystkie szczegóły będą mieli jeszcze czas.
         Spojrzał na swoją sekretarkę, która właśnie weszła do jego gabinetu.
         – Przyszedł umówiony z panem autor.
         – Wprowadź go proszę. Będę ci wdzięczny za dwie kawy.
         – Oczywiście panie Barnes. – Już miała wychodzić, gdy poprosił o to by następnego dnia umówiła go na lunch z prawnikiem. Musiał się przygotować i mieć konkretne informacje na spotkanie z Samaelem. W głębi duszy wiedział, że chłopak zgodzi się na jego warunki.
         Teraz jednak powinien się skupić na pracy, ponieważ dzięki temu nie będzie myślał o pewnym młodym mężczyźnie.
***
         Samael spacerował z siostrami w wózku, po parku. Miał w końcu chociaż chwilę wytchnienia. Mógł pozbierać myśli po wszystkim co przydarzyło się w przeciągu kilkunastu ostatnich godzin.
         Było dość zimno, jesień w tym roku była wyjątkowo zimna. Arktyczne powietrze przeszywało kości, drażniło każdy odsłonięty zakamarek ciała. Mimo to jego siostry po początkowym gaworzeniu, poddały się zmęczeniu po całym dniu zabawy.
         Sam chodził wąskimi uliczkami parku zastanawiając się nad tym, jakie konsekwencje będzie miała jego decyzja. Nie był pewny tego, czy postępuje dobrze. Nie chciał tego. Rozważał w głowie wszystkie możliwe za i przeciw. Obu było równie wiele.
         Usiadł na najbliższej ławce i przyciągnął wózek bliżej. Spojrzał na zarumienione policzki sióstr i poprawił im koc spoczywający na śpiących ciałkach. Rozmyślanie o całej sytuacji nie pomagało mu pozbyć się złych myśli.
         Nie tak wyobrażał sobie swoją przyszłość. Miał skończyć studia, jego siostry miały rosnąć pod okiem matki i ojca. Nigdy by nie pomyślał, że stanie się dla nich głównym opiekunem, a na dodatek, że wyjdzie za mąż. To wszystko było tak niespodziewane, że obawiał się iż żaden scenarzysta by tego nie wymyślił. Nie w takim tempie.
         – Musimy iść na zakupy, Cass nauczy mnie gotować i wtedy będę wam robić te wszystkie okropne przecierki. – Uśmiechnął się, widząc zaciśnięte piąstki sióstr. Chciałby spać w ten sposób, nie wiedząc o tym co się dzieje.
         Nie chciał by jego siostry, jeśli zgodzi się na ten kuriozalny pomysł, przywiązały się do Gabriela, by pod jego okiem uczyły się chodzić, bawiły się i rozwijały. Jeśli tak dalej pójdzie – ten obcy mu mężczyzna będzie widział jak ząbkują, może opatrzy ich zranione kolana. Będzie je tulił, opiekował się nimi, ścierał im łzy i kołysał je do snu.
         Wszystko to, o czym myślał, budziło jego przerażenie i nie widział jak się w tym odnaleźć. Wyciągnął wizytówkę mężczyzny z kieszeni i spojrzał na numer.
         – Cholera jasna, niech cię szlag trafi.
***
         Gabriel czekał już tydzień na telefon i zaczynał się denerwować. Samael do tej pory się nie odezwał, a myślał, że zajmie mu to najwyżej pięć dni. Wiedział jednak, że budowa została wznowiona i wszystko zmierzało ku końcowi. To i tak nie zmniejszało jednak długu mężczyzny, mógł podjąć tylko jedną decyzję i doskonale o tym wiedział.
         Przez cały czas nie mógł skupić się na pracy i zastanawiał się, czy uda mu się osiągnąć to, co sobie założył.
         Musiał sprawdzić budowę, skoro mężczyzna się do niego nie odzywał. Powinien w tym wypadku sam się do niego pofatygować. Zamierzał się z nim konfrontować poprzez spotkania na budowie do momentu, aż nie otrzyma decyzji. Wsiadł do samochodu i ruszył spod swojego domu na plac. Chciał widzieć jak wieńczy się jego marzenie.
         Nie minęło piętnaście minut, jak był już na miejscu i spoglądał na teren budowy. Musiał jeszcze przejść przez prowizoryczną bramę…
         – Eej, panie! Tu nie wolno wchodzić! To tu się buduje!
         – Poproszę pana kierownika. Jestem właścicielem tego budynku. – Mężczyzna, który zabronił mu wejścia, kiwnął mu tylko głową i poszedł po kierownika. Zanim jednak trafił do mężczyzny, spotkał po drodze Samaela.
         – Szefie, właściciel na budowie. Wezwę kierownika.
         – Dzięki Dennis, wezmę dla niego kask, żeby się nie zranił. – Najchętniej to życzyłby mu tej krzywdy, ale nie mógł się do tego przyznać.
         Już po chwili stał przed mężczyzną, który spędzał mu sen z powiek.
         – Dzień dobry, panie Barnes – starał się by jego głos nie zadrżał. – W czym możemy panu służyć? Chce pan zobaczyć budynek od środka?
         – Oczywiście, chciałbym go zobaczyć. – Cały czas spoglądał w oczy mężczyzny, chcąc skupić na sobie jego uwagę. Już po chwili Gabriel miał na sobie kask i wchodził na teren prac bez większego problemu. Pracownicy kiwali mu głowami.
         – Chce pan zobaczyć teren gabinetu? – Nie odpowiadając, kiwnął głową i skierował swe kroki za mężczyzną, prowadzącym go na ostatnie piętro.
         – Już zdecydowałeś? – Samael spojrzał na niego z ukosa i nie odpowiedział. Przestał jednak mówić do niego na per pan – Tutaj jest twój gabinet, będziesz miał bardzo ładny widok z okna.
         – Na tym mi zależało. Zamierzasz mnie ignorować? – Ponownie nie doczekał się odpowiedzi na zadane pytanie.
         – Tuż obok będzie gabinet twojej sekretarki oraz mała kuchnia. Wszystko zgodnie z planami. Na dachu umieściliśmy fontannę, tak jak chciałeś. Twoi pracownicy będą mogli się relaksować, jeśli tylko będą mieli wolną chwilę, albo po prostu będą mieli gdzie zapalić.
         – Spojrzysz chociaż raz na mnie? – Miał nadzieję, że doczeka się odpowiedzi, jednak nie zanosiło się na to.
         – Piętro niżej są gabinety redakcji i składu, o ile dobrze pamiętam. Na parterze znajduje się rejestracja oraz sala konferencyjna.
         – Wiem to, Samaelu. Chciałbym jednak znać twoją odpowiedź.
         – Szanuj mnie w mojej pracy! I to nie jest prośba, Gabrielu. – W końcu na niego spojrzał. Był wkurzony, zirytowany i nie zamierzał tak łatwo dać za wygraną.
         – Chcę znać twoją odpowiedź do jutra, do dwudziestej. Odwlekanie nic ci nie da. A to, że skończysz budowę nie oznacza, że nie masz długu wobec mnie.
         – A ty nie dajesz mi o tym zapomnieć. Pamiętam doskonale o wszystkim co mi wtedy powiedziałeś. Choćbym chciał, nie jestem w stanie tego zapomnieć.
         – To dobrze. Chciałbym żebyś przeczytał całą intercyzę i umowę związaną ze ślubem. Wyślę Ci ją dzisiaj kurierem, chyba że będziesz w stanie podejść ze mną do samochodu.
         – Dobrze, ale daj mi w spokoju pracować. Inaczej nigdy nie skończę tej przeklętej budowy. – Gabriel spoglądał na twarz mężczyzny, która wydawała mu się jeszcze ciekawsza, gdy się złościł. Był na swój intrygujący sposób przystojny. Chociaż trzeba było mu przyznać, że ostro wycięte kości policzkowe i ten surowy wyraz twarzy nie nastrajał zbyt optymistycznie.
         – Jutro Samaelu, pamiętaj o tym. – Z tymi słowami na ustach Gabriel udał się do wyjścia z budowy. Dokumenty miał w teczce i mógł je przekazać komukolwiek po to, by dostarczył je szefowi.
***
         Samael spoglądał na telefon jak gdyby ten uczynił mu jakąś krzywdę. Spojrzał na swoje siostry, które rozbawiały go swoim widokiem. Jedna próbowała chodzić do tyłu, a druga do przodu, co wyglądało dość zabawnie. Przy tym wydawały różne popiskująco–bulgoczące dźwięki. Uśmiechnął się lekko i po wzięciu głębokiego oddechu wybrał numer telefonu. Spojrzał ostatni raz na dokumenty otrzymane od pracownika, który powiedział mu, że mężczyzna jest na terenie budowy.
         – Panie Barnes, zgadzam się. – Nie czekając na odpowiedź mężczyzny, rozłączył się.



5 komentarzy:

  1. Współczuję Samowi takiego wyboru. Wiadomo, że dla dobra innych się poświęci, ale czy sam w przyszłości zauważy tego plusy?
    Życie nie rozpieszcza Sama, ale mam nadzieję, że słońce zaświeci w jego życiu :)
    Gabriel musi go wspierać! Mam nadzieję, że pomoże mu w opiece nad siostrami, a także nie będzie go do niczego więcej zmuszał.
    Trzymam kciuki za pomyślne napisanie 13 rozdziału w tym tygodniu :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety Sam musiał podjąć takie decyzje. Czy zauważy plusy, nie wiadomo :) To się jeszcze okaże. A czy Gabriel będzie go wspierał, nie wiem, nie wiem :) To się jeszcze okaże.
      Dziękuję. To wsparcie bardzo, bardzo się przyda :)
      Pozdrawiam serdecznie
      Lady M.

      Usuń
  2. Przepraszam że dopiero teraz piszę ten kom ale 2 tygodnie byłam na praktyce we Włoszech i po prostu nie miałam ani czasu ani sił nic pisać, więc piszę teraz pierwszy komentarz do twojego nowego opka. Bardzo mi się podoba i czekam na kolejne rozdziały.
    Weny życzę i pozdrawiam
    Akira :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej rozumiem, że nie pisałaś! Praktyki ważniejsze! I jak było we Włoszech?
      Dziękuję, wena się przyda.
      Pozdrawiam serdecznie
      Lady M.

      Usuń
  3. Hej,
    no i Samuel zgodził się na to, choć w sumie to nie miał wyboru, ciekawi mnie jak to sie rozwinie..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń