niedziela, 8 października 2017

Rozdział 24

Tym razem bez tytułu wstępu ;) Zapraszam :D

Rozdział 24

            Samael nie mógł się obudzić. Całe jego ciało było ociężałe i rozgrzane. Było mu tak cholernie przyjemnie, a budzik dzwoniący o szóstej rano w niedzielę, nie napawał go optymizmem. Czekały jednak na niego studia.
            – Budź się Sam, idziesz na zajęcia. – Ciepły pocałunek wylądował na jego policzku.
            – Mhhyymm. – Wydał jakiś nieartykułowany dźwięk. I przymknął ponownie powieki.
            – Ty leniu!
 Słyszał cichy śmiech Gabriela, sam nie mógł powstrzymać uśmiechu. Ziewnął i owinął się mocniej kołdrą.
– To wcale ci nie pomoże. Ale śpij, masz jeszcze chwilę, a ja zrobię ci kawy i śniadanie.
– Z mlekiem. – Wymruczał sennie, na co poczuł ciepły dotyk na policzku.
– Z mlekiem i cukrem. Wiem kochanie. – Dostał potwierdzenie. – Śpij.
Dwadzieścia minut później ponownie poczuł dłoń na policzku, kciuk zahaczył o jego usta w lekkim muśnięciu. Otworzył oczy.
– Jajecznica, tosty i kawa. Zjedz i się szykuj do wyjścia.
– Dziękuję. – Nie mógł powstrzymać uśmiechu. To było romantyczne, a on to doceniał. Gabriel mógł wykopać go z łóżka, kazać się szykować i iść na uczelnię, a jednak pozwolił mu pospać samemu z tego rezygnując. – O cholera. – Zamruczał lekko na smak jajecznicy. Uwielbiał ją jadać w weekendy. A ta, którą zrobił Gabriel była idealna. Inaczej nie mógł tego określić.
– Cieszę się, że ci smakuje. Idę do dziewczynek, a ty jedz. Sprawdzę czy jeszcze śpią, ostatnio bardzo cicho się budzą.
– Zauważyłem i cholernie się z tego powodu cieszę, bo wiem, że jeszcze chwila i zacznie się Armagedon. Będą walić w szczebelki łóżka, krzyczeć i śmiać się. Będą próbować się wymykać ze swoich łóżeczek. Bryyy. – Wzdrygnął się udawanie, na co Gabriel głośno się roześmiał.
– Masz rację, instny koszmar. – Mrugnął do niego i ruszył do wyjścia. Samael zapatrzył się na męża.
– Gabe?
Odwrócił się do Samaela patrząc na niego. – Co takiego? – zapytał.
– Wiesz, że jesteś cholernie seksowny? – Widząc lekko głupkowaty uśmiech Samaela również szeroko się uśmiechnął.
– Ty również, jedz. Masz pół godziny do wyjścia. – Roześmiał się na jęk wydobywający się z ust Samaela. Jego partner był śpiochem, jeśli tylko mógł nadganiał niedobory snu. A teraz… Od dwóch tygodni nie miał na to szans. Małe ząbkowały, nie spały po nocy, były marudne. Do tego praca od wczesnych godzin porannych, uczelnia i wszystko inne złożyło się na niedobory snu jego partnera.
Poszedł do pokoju dziewczynek i zerknął czy śpią. Nie chciał sobie sprawić kłopotu tym, że usłyszą go i się obudzą. W momencie gdy w nocy siedział z nimi ponad godzinę i obie usypiał w ramionach. Było mu cholernie ciężko i czuł, że nadwyrężył ramiona od tego huśtania, ale przynajmniej efektem było przespanie reszty nocy.
Nie chciał umniejszać swojemu partnerowi, ale naprawdę nie nadawał się na opiekuna w nocy. Spał kamiennym snem i zastanawiał się czy tornado przechodzące mu nad głową byłoby w stanie go ruszyć. Szczerze w to wątpił. Uśmiechnął się na widok Mery, wkładającej sobie piąstkę do ust.
– Cześć śliczna, wstałaś już, co? Dzisiaj mamy piękny dzień, a twój brat jest marudny, znowu się nie wyspał, a my będziemy się dzisiaj rozpieszczać. Teraz dam ci jeść, pewnie ci się chce, co? Zaraz przyniosę ci butelkę, pieluchę masz pustą? Hm? – Sprawdził ją dłonią. – Jasne, że jest pusta. Kto jest taką piękną dziewczynką? – Pogilgotał ją po brzuchu.
Po chwili, jak już podgrzał mleko, wziął małą na ręce i przytknął jej smoczek do ust. Dziewczynka od razu się zassała na smoczku, ciągnąc go mocno.
– Oj tak, byłaś bardzo głodna, co kruszynko? Trzeba nakarmić ten głodny brzuszek. – Pogładził delikatnie jej brzuch i poprawił chwyt na jej ciele. Mała miała rączki zaciśnięte na butelce. – Dzisiaj cały dzień będziemy się bawić, aż do zmęczenia. Co powiesz na kosi kosi łapci? Albo zabawę w chowanego?
– Zapewne będzie zachwycona. – Uśmiechnął się słysząc głos Samaela.
– Gdzie jest Samael, no gdzie? – Mała odwróciła główkę w stronę brata i roześmiała się na jego widok. – Pięknie. Szóstka za wytrwałość i znalezienie brata.
– Muszę iść.
– Musisz. – Podszedł do Samaela i pocałował go krótko. – Miłego dnia kochanie. – Widział rumieniec występujący na twarzy Samaela.
– Dzięki. Tobie również. – Odwrócił się czym prędzej i wyszedł z domu. Czekał go intensywny dzień.
***
Sam wrócił po dwudziestej pierwszej trzydzieści do domu. Zastał w nim kompletną, niczym nie zmącona ciszę. Zaglądnął do salonu, jednak Gabriela tam nie było. Tak samo w kuchni, ani w gabinecie. Poszedł do pokoju sióstr i oparł się z uśmiechem o framugę. Gabriel spał na kocu rozłożonym na podłodze, a na nim spała Mery. Liz z kolei przebierała nogami w powietrzu i zerknęła na niego, gdy wszedł. Głowę miała oparta o poduszkę, więc było jej wygodniej.
– Ciii. – Wyszeptał, jak gdyby jego siostra miała zrozumieć co do niej mówi. Uśmiechnął się lekko, pogłaskał ją po brzuchu i wziął na  ręce. Liz miała czkawkę, z jej drobnego ciałka wydobywały się zabawne, gulgoczące dźwięki. – Dlatego nie śpisz. Chodź, położymy cię do łóżeczka. Gabe padł. Musiałyście go zamęczyć. – Wsadził ją do łóżeczka. – Śpij sobie cichutko, potem do ciebie zaglądnę. – Był pewien, że Gabriel je karmił. Przyłożył do Liz jej ulubioną pieluszkę, ponieważ wiedział, że dziewczynka bez niej nie zaśnie. Dopiero potem obrócił się do Gabriela i śpiącej na nim Liz. Koszula mężczyzny była obśliniona, ponieważ mała miała wsadzoną rączkę w usta, przez co ciekła z nich ślina. Wyglądali ze sobą uroczo. Żadne inne słowo nie oddawało tego stanu. Wziął delikatnie siostrę, nie chcąc jej obudzić i wsadził ją do łóżeczka. Przysunął bliżej niej pieluchę i opatulił kołderką.
Postanowił obudzić Gabriela, by mężczyzna mógł wziąć prysznic i iść spać. On w tym czasie zrobi coś innego.
– Gabe. – Uśmiechnął się, gdy mężczyzna wymruczał coś w pół śnie. – Gabe, wstawaj. – Jego mąż otworzył oczy i wpatrzył się w niego zaspanymi jeszcze tęczówkami.
– O cholera, zasnąłem.
Oparł dłoń na klatce piersiowej mężczyzny, by te się nie zerwał. – Dziewczynki są w łóżeczkach, nic im nie jest. Śpią smacznie. Idź się wykąp i idź spać.
– Wykończyły mnie… – Jęknął zmęczony.
– Zauważyłem. – Roześmiał się na widok miny mężczyzny.
– Nie podejrzewałem, że dziesięciomiesięczne dzieci mają tyle niezmąconej siły. Cały czas próbowały wstawać, siadały, Gugały, bawiły się w koci, koci łapci, zakrywanie pieluchą. Wszystko. W końcu padłem.
– Miałeś do tego prawo. Idź pod prysznic.
– Dołącz do mnie Sam. – Spojrzał z powagą na męża chcąc widzieć jego reakcję. Zauważył pojawiający się rumieniec. Tak więc jednak… Miał rację.
– Daj mi tylko chwilę, powinienem…
– Nic nie musisz. Chodź. – Wziął go za rękę i pocałował jego kłykcie. – Dzisiaj tylko kąpiel, nic więcej i idziemy spać. Jutro musimy wstać do pracy.
– Powinienem sobie wyprasować rzeczy, przygotować śniadanie, cokolwiek.
– Nic nie musisz. Już ci to mówiłem. Znam twoje nawyki Sam, już je poznałem. Wszystko jest zrobione, najwyżej nie będziesz zadowolony z tego co dla ciebie wybrałem do ubioru. Chodź.
Nie dał się dalej prosić i ruszył za mężem. Nie mógł się powstrzymać i wsadził dłoń w tylną kieszeń spodni Gabriela. Ten spojrzał na niego zaskoczony, sam jednak wzruszył tylko ramionami. Chciał być blisko. Tak po prostu.
***
Samael obudził się w przyjemnym cieple. Ramię Gabriela oplatało jego ciało na wysokości brzucha, nogi były w siebie zaplątane, mimo że leżeli w pozycji na łyżeczki. Spojrzał na zegarek i westchnął głęboko. Zostało pięć minut do jego budziku. Nie miał szans na to by jeszcze pospać. Postarał się lekko przeciągnąć, tak by nie obudzić męża.
– Nie śpię. – Usłyszał za uchem senny głos. – Nie chce mi się dzisiaj wstawać. A tobie?
– Też, ale czeka na nas praca. – Poklepał jego dłoń. Chwile potem w pokoju rozbrzmiał dźwięk budzika. – Idę zerknąć do małych, trzeba je nakarmić.
– Dasz sobie radę? Ja bym w tym czasie skoczyłbym do toalety, a potem ci pomogę.
– Jasne. Poradzę sobie z nimi, same chwycą butelki i dadzą sobie radę. Szykuj się pierwszy do pracy, potem zajmiesz się małymi.
***
            Cassandra stanęła przed drzwiami domu przyjaciela i pierwszy raz od dawna nie wiedziała co powiedzieć. Jak się zachować. Co myśleć. Czuła się… Tak cholernie dziwnie. Może lepiej tego nie roztrząsać, nie analizować, nie zastanawiać się.
            Zadzwoniła dzwonkiem do drzwi. Nie wiedziała czy cokolwiek powiedzieć Samaelowi, jak ten zareaguje na te informacje? Był jej przyjacielem, powinien ją wesprzeć tak jak i ona to robiła. Napiłaby się wódki.
            – Cześć Cass. Dziewczynki się ucieszą.
            Poczuła lekki pocałunek na policzku, zaraz potem weszła do ich domu. W końcu będzie mogła się ogrzać, na zewnątrz było tak cholernie mroźno, albo to co odczuwała w środku powodowało taki jej stan odczuwania.
            – Coś się stało?
            – Nie, nie… – Słyszała zaniepokojony głos przyjaciela. Nie mogła mu powiedzieć, jeszcze nie teraz.  Chyba wszystko było dobrze. Chyba, to było jej słowo klucz. – Zbieracie się do pracy?
            – Tak, mamy jeszcze trochę czasu. Napijemy się kawy?
            – Z chęcią. Tylko wyjątkowo w filiżance, jedną już piłam. – Skłamała.
            – Jasne. Małe zamęczają właśnie Gabriela, wczoraj padł przy nich. Znalazłem ich jak spali na ziemi, Gabe leżał na kocu, mała na nim, Liz leżała obok z czkawką. Gdybyś tylko to widziała… Rozczuliłem się.
            – Nie dziwię ci się. Chciałabym to zobaczyć.          
            Roześmiał się widząc wzrok przyjaciółki. – Wiem, że byś chciała. Może kiedyś będzie ci to dane. – Spoważniał widząc jak w oczach Cassandry wzbierają łzy. Podszedł do niej i ją przytulił.
            – Co jest Cass, widzę, że coś się dzieje.
            – Ja… Nie chciałam. Nie wiedziałam… To wszystko… Cholera wszystko się spieprzyło.
            – Co chcesz przez to powiedzieć?
            – Jestem w ciąży Sam. – Poczuła jak jej przyjaciel zesztywniał i odsuwa się od niej. Zrobił to w celu przyjrzeniu się jej, ale jednak… Zabolało.
            – Oj kochanie! – Przytulił ją jeszcze mocniej do siebie. – To dobrze.
            – Wcale nie Sam! Nie planowałam tego! Nie chciałam. A teraz… teraz…
            – Czasem tak się zdarza. Nie planujesz czegoś, ale to się po prostu dzieje. Niezależnie od tego czego pragniesz. Cieszysz się chociaż odrobinę?
            – Tak. W końcu będę miała dziecko. – Musnęła brzuch w czułej pieszczocie, nawet tego nie rejestrując.
            – Widać, że chociaż trochę cię to cieszy. Cass, wiem, że to pytanie będzie okropne, ale muszę je zadać.
            – To dziecko Micka. Z nim… Nie miałam już długo kontaktu.
            – Mick wie? – Pokręcenie głową przez przyjaciółkę, dało mu jasno do zrozumienia czego ma się spodziewać. – A powiesz mu?
            – Tak. Oczywiście. Ale… Cholernie się boję Sam. Nie wiem jak zareaguje na tą wieść.
            – Ucieszy się. – Odwróciła się gwałtownie słysząc głos Gabriela. – Tym bardziej jeśli chodzi o ciebie.
            – Ja… – Zamilkła.     
            – Nie przejmuj się, nic mu nie powiem dopóki ty tego nie zrobisz. Wiem, że to dla ciebie ważne.
            – Nie wiedziałam, że tak to się wszystko skończy. – Rozpłakała się, patrząc ponownie na przyjaciela. Wtuliła się mocno w jego ramiona, nie mogąc uspokoić szlochu.
            – Seks bez zabezpieczeń może tak się skończyć Cass. Wiesz to do lat szkolnych.
            – Ale seks z zabezpieczeniami nie powinien. To przez to cholerne przeziębienie! I antybiotyki. One wszystko spieprzyły.
            – Ktoś się na pewno pieprzył, ale to na pewno nie były leki. – Powiedział Samael z rozbawieniem i pogłaskał przyjaciółkę po włosach. – Powiedz mu, będzie ci lżej znając już jego reakcję, teraz tylko niepotrzebnie się stresujesz.
            – Ale Sam… – Kobieta wtuliła się jeszcze mocniej w jego ramiona. – Nie umawiałam się z nim na to. Było miło, to prawda, ale…
            – Cass! – Warknął na nią chcąc by przyjaciółka opanowała swoje wątpliwości chociaż na chwilę. – Porozmawiaj z nim! A dopiero potem będziesz analizować jak bardzo oboje daliście dupy.
            – Sam! – Dopadło go z dwóch stron piśnięcie i warknięcie. Roześmiał się.
            – Taka prawda. Kochanie, dzisiaj idziemy na kawę i lody. Weźmiemy małe. Wprawę już masz.
            – Lody, w zimie. Chyba to nie jest dobry pomysł.
            Westchnął. – Już zaczynasz mówić jak prawdziwa matka. Muszę zbierać się do pracy kochanie. Dasz sobie radę z dziewczynkami?
            – Jasne. Nic się nie zmieniło. Tylko… Cholera, muszę mu powiedzieć.


5 komentarzy:

  1. Słodziudki rozdział :)
    Główni bohaterowie w końcu tworzą związek, w którym się wspierają i sobie ufają, co pozwoli im na przekroczenie tej łóżkowej granicy ;)
    Cass w ciąży, jak super. Mick na pewno się ucieszy :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział ci się podobał :)

      Masz rację, w końcu zaczęli tworzyć racjonalny związek :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Cuż...
    Sam i Gabriel nareszcie mają prawdziwy związek. Z czego się bardzo cieszę 😀
    Jednak z natury jestem taka, że nie mogę się doczekać ich pierwszego razu. To opowiadanie wystawia moją cierpliwość na wielką próbę 😌 Niemniej jednak jest bardzo ciekawe i szkoda że dobiega końca. A co do rozdziału, to był słodki.
    Życzę weny i do następnego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak :) W końcu mają normalny związek :) Hahahhaa jeszcze ciut cierpliwości ;) Też żałuję, że dobiega końca. Ale to już jego czas.
      Pozdrowienia :)

      Usuń
  3. Hej,
    slodziutko, tak Gabriel z taką czułością go budził i szkoda, że Samuel nie zrobił zdjecia padniętego Gabriela z dziewczynkami, podoba mi się, że tak o nie dba, i Cass jest w ciąży...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń